czwartek, 19 czerwca 2008

28. Chłodnik ze świeżych ogróków i lody karmelowe w biszkopcie

Film ma wiele wspólnego z gotowaniem. Sztuka ze sztuką. Kulinarną rzecz jasna. Jest kilka przepisów na dobry film tak jak na dobrą zupę pomidorową. Mimo to nie ma dwóch takich samych zup pomidorowych, filmów na świecie. Kopiowanie to powielanie. Najważniejszy jest oryginał. Od razu na myśl przychodzi mi jeden z moich ulubionych filmów - "Miasto zaginionych dzieci". Każdy z karzełków chciał być oryginałem. Ale oryginał jest tylko jeden. Reszta to kopia. Od zupy doszliśmy do klonowania. Pan Kant za oknem z Panią Kantową spacerują i oceniają nową elewację naszego domu. Gdybym była kierownikiem tej budowy nie przyjęłabym tej roboty. Trzy miesiące od świtu do zmierzchu grupa panów pracowała nad elewacją. Duża inwestycja. Ale życie utrudnione. Jednak człowiek do wszystkiego się przyzwyczaja. Nawet do pracowników z młotami. Do kulek styropianu w przedpokoju i w kuchni. A teraz pan z panią o naszych bezdomnych rozmawiają. I tradycyjnie narzekają. Bo mamy tutaj swoich osobistych bezdomnych. Prawdziwe giganty. Oryginały. Trzech panów i pani. Pani pojawia się i znika. Może próbuję wyrwać się z dna ale na dno wraca. Błędne koło się kręci i zbiera swoje żniwo. Ludzie cienie. Jeden z panów na wózku. Stracił nogę w skutek odmrożenia zeszłej zimy. Kalafiory na twarzy - zima to piekło. Ale lato... Najpierw pan mieszkał w śmietniku. Miał dach nad głową. Radio. Stary fotel i materac do spania. I tak dwa lata sobie w tym śmietniku pomieszkiwał. Wstawał rano. Budził go kac. Wyruszał na wózku prosić o "wsparcie", mały datek. Na flachę i fajki. Bułkę. Może coś jeszcze. W ostatnim czasie wyrzucono pana ze śmietnika i założono wredne metalowe drzwi, które zamknięto na klucz. Bez szans na włam. Nic nie można poradzić. Pan strzelał z wiatrówki w okna sąsiadów. No to go wyrzucili za karę i pozbawili dachu. Teraz panowie i pani mieszkają pod chmurką. Obok śmietnika. Materace i worki. Ubrania i wszystko co mają. Oni też leżą jak worki. Mieszkanko pod gołym warszawskim niebem w samym centrum miasta. Czyż to nie piękne...Piękne i smutne. Wolność. Niestety nie. Brak im wolnej woli. Zredukowali się do zwierząt. W ich oczach strach. Olbrzymi lęk. Nie znają filozofii zen. I choć żyją tym co mają, tu i teraz - to nie są szczęśliwi. Współczuję im. Nie da się ich uszczęśliwić na siłę. A sami nie chcą... Zrzucają winę na innych. Bo to przez nich tu są, to oni im wyrządzili krzywdę, oni są wszystkiemu winni...Obłęd.
Właśnie podeszło do nich dwóch panów, w niebieskich koszulkach i czarnych spodniach. W czapkach na głowach. Dyskutują grzecznie, "służbowo." O czym mówią? Stoją i patrzą na nich z góry. "Sąsiedzi" siedzą, skuleni jak dzieci. I z tej pozycji mówią do granatowych panów. Panowie pogadali i poszli. Może sąsiadom udało się wywalczyć jeszcze jeden dzień życia. Przeciągnąć linę na ich stronę...Kto wie? Może tak, może nie. Nie wiem. Gdzie oni się podzieją? Co z nimi będzie? Nie wiem. A dzisiaj w nocy ma padać....

Brak komentarzy: