czwartek, 12 czerwca 2008

21. Cztery regały

Zdycham. Padam. Spać się chce. Nie zdążyłam przed północą. W ogóle nie zdążam bo nie nadążam. Gazety kartkuje. Książki czytuję. Telewizji nie chce mi się oglądać no chyba, że mecz. Meczę więc sobie. Dzień to był absurdalny. Kartonowo pakowalny. Cztery Regały wyjechały. Zacznijmy od tego, że kiepsko spałam. Powiedz coś wesołego. W E S O Ł E G O. Powiedział do mnie Mariusz. Ale zacznę od tego, że obudziłam się o 5 bez ukochanego. W nocy pomknął do miasta naszego bo właśnie się przenosimy ze starego do nowego. Choć dla mnie to z nowego do starego. Anyway. Rano więc spałam kiepsko. No w końcu gdy wstałam to nie wiedziałam czego się złapać. Schwyciłam się parapetu bo zakręciło mi się w głowie od nikotyny. Trucizna. No i tak truć poczęłam się do teraz. Książki moje ukochane knigi, libri, ex-libris. Pojechały. W ilości niemożliwej. Wadze nieprzeciętnej. To wszystko jest jakieś takie mało w życiu sprawiedliwe. Kobiety dźwigają ciężary. Mężczyźni tańczą w sukniach na ciężarówkach. Kolorowa tęcza. Bob Dylan gra na koncercie rytm n' blues. Przeniosłam się w lata pięćdziesiąte i o mało nie zemdlałam. Zegarek Zbyszka stanął o 22.00 w chwili gdy koncert dobiegł końca. Koniec zegarka, Dylan już nie przyjedzie. Ale, ale...jak to było...Nie pamiętam. Dni mi się mylą - już sama nie wiem co było wtorkiem a co niedzielą. Stan skupienia. No więc...Nie pamiętam. Parada równości. Marsz marszałkowską. Spotkanie z Maciejem odwołane. Kawa z lodami. I koncert. Lody. Poranek pakowanie wyjazd ikea i w drogę. Wypakowanie. Płakanie. Mecz. Pijaństwo. Whisky i lemoniada z tequilą....do czwartej rozmowy poważne z Łukaszem. Jak ciężko mi tata riti. Teatr jest luksusem. Sen słaby, sny męczące, dzień....sens sen sens sen....Raz dwa trzy. Gdzie ja - tam ty. No więc galeryjka - a tam wsiąkłam na godzin cztery i piąta była jak prezent poczęła ci ja dla brata przygotowywać. Klęłam jak szewc przy tym bom nerwowa. A może nawet nad nerwowa. Dzieło powstało - gorzej z opakowaniem. Potem mieszkania oglądanie i ciche westchnienia. Kiedy? Kiedy wreszcie? Kiedy wreszcie skończy się remont?....Remont...Remont co, końca jego nie widać....A potem urodziny - 18 -te brat mego - jedynego - kochanego - Jakuba Wspaniałego. Przejażdżka Suzuki brata - autko dostał - tata rata...No i prezentów kupa, rodziny tez kupa, dużo kupy...fe...Herbatka i kawka i w drogę....Jazda, dwie godziny i pół. I inne już miasto. Miasto Twoje - trochę moje...Padaczka i sen...Rano... Co było rano? Jakaś zawierucha. Zbyszek pomknął ja pakowałam i pracę pisałam. Potem myk myk do Pani Ewy. Potem spacer - traffic i koszykowa. Książki, knigi, libri, ex-libris. Kawa z lodami. Kartonów poszukiwanie bezskuteczne. W końcu Pani Kasia. Apteka i dom. Pakowania dalszy ciąg. A potem próby zaśnięcia o przyzwoitej porze. Ranek już dziś - zawrót głowy. Regały cztery. Cztery regały Oli mi pomógł rozkręcić. A ja spakowałam z tych regałów książeńki. Tylko jeden regał się ostał a w sumie to dwa. Jeszcze nas czeka o lalala...Słów mi brak. Zwłaszcza, że kartonów brak a ciężarówa biała co rzeczy ma zwieść nadjeżdża rano w piątek jak 2+2 = 5. I nie ma mocnych. rzeczy spakować trzeba. Talerze, garnki, sztućce, pół chleba. Buty, ubrania, płaszcze i kurtki. Telewizory, głośniki. Cylindry i kapelusze. Obrazy, ramy - drukarki, ekspresy do kawy....Pościel, ręczniki i kosmetyki a także wiadra i odkurzacze....I w co? Improwizować nadszedł czas. Pomysł nadejdzie rano. Znikąd pomocy. Szukam kartonów. Kartony poproszę. Torby, walizy i inne takie. Ile to razy człowiek w swym życiu składa swe rzeczy by je rozkładać. Dyscyplina rzeczy posiadania. Królestwo w nas a nie w tym co mamy. Nie kupuję i myślę! O to co proponuję. Jestem królestwem. Królestwo jest moje. Niczego więcej nie potrzebuje. A laptop, a lampy a papier a pisma....a popielniczka i zapalniczka. Człowiek w sieci. Siedzi, narzeka i śmieci. Ech...pffff.....lipa....Acha a dzisiaj - oli, regały, pakowanie, dentystka, kartonowanie, sprzątanie, pranie, wieszanie, latanie, kawa, spotkanie 1. Potem longer i 522. Spotkanie 2. Powrót i telefony. Człowiek jest po prostu szalony. Szaleństwa panny Kasi. A czas leci, na nic nie zważa. Ledwo była północ już pierwsza minut osiemnaście. A jutro znowu ranek. I znowu zakrętka.

Brak komentarzy: