czwartek, 5 czerwca 2008

15. Uczucia...

RADOŚĆ. Uśmiech. Ulga. Podziw. Spokój. Ufność. Lekkość. Sympatia. Zachwyt. Wesołość. Pożądanie. Fascynacja. Satysfakcja. Przyjemność. Serdeczność. Zadowolenie. Pogoda ducha.

after the rain comes sun, after the sun comes rain again...the way I feel it...
follow me now...

Muza - moja Muza - mój mały wewnętrzny świat. Dźwięki i obrazy. Obrazy i dźwięki. Światło i cień. Rozpływam się w nim. Poruszam w górę i w dół. Do przodu i do tyłu. Swinguje. Kocham. Całe wnętrze moje pulsuje, krew krąży w żyłach, dusza tańczy. Poruszam się lekko, spokojnie, niespiesznie. Cicho i miękko. Drgam. Rytm. Takt. Melodia. Wodzę dłońmi w powietrzu. Komunikuję się ze sobą. Szamanię. Istnieje w ruchu. W muzyce. W tańcu. Motyl schwytany w siatkę wesoło podryguje bez świadomości złego. Pragnę WOLNOŚCI! Wolność jest moim celem. Okno otwarte szeroko. Ale w oknach wciąż kraty. By wydostać się na zewnątrz - trzeba pozbyć się krat.

SMUTEK. Żal. Zawód. Porażka. Tęsknota. Zranienie. Samotność. Odrzucenie. Bezradność. Przygnębienie. Rozczarowanie. Poczucie krzywdy. Poczucie Pokonania.

Śniło mi się, że nie możemy mieć dzieci. Bezpłodność. Zdecydowaliśmy się wybrać kobiety, które Zbyszek zapłodni a one urodzą nam nasze dzieci. Zbyszek przyprowadził mi dwie kobiety i rzekł: "- Te kobiety urodzą nam dzieci." Przyjrzałam się im dokładnie i uczułam ukłucie w sercu. Duszność. Nogi z waty. Odrzekłam: "-Dobry wybór kochanie." Zagryzłam wargi, usiadłam na kamieniu. Czekanie. Oczekiwanie na to co ma się zdarzyć. On w miłosnym uścisku z tymi kobietami. Ból i zazdrość. On w tych kobietach. One dla nas. on dla nich. I ja. Na kamieniu kamień. Ja - głaz. Twarda, silna, kształtna. Żadnych łez, żadnego wzruszenia. Cisza. Zbyszek podchodzi do jednej z nich. Słyszę jak szepce jej do ucha: - " Jesteś najpiękniejszą kobietą w Polsce." Moje wnętrze krzyczy - : "Nie!" Na zewnątrz martwa cisza. Żal, przygnębienie, łańcuszek łganych, zagryzanych, ściśniętych w gardle - łez. Nie, ja tego nie zniosę!" On wkłada jej język w ucho. Zagłębia się w muszlę. Sprawia mu to ogromną frajdę. Spogląda na tę kobietę z takim pożądaniem, że dławię się stłumionego w środku kaszlu. Patrzę. Nie patrzę. Zamykam oczy i znikam jak kamień. Woda wzburzona zalewa mnie. Tonę. Podaje się temu. Pokonana. Skrzywdzona. Rozczarowana. Bezradna i przygnębiona. Odrzucona, samotna, zraniona. Zawód, porażka, żal. Tęsknota za Tobą we mnie się wzbiera jak fala. Przychodzi i odchodzi gładko. Wypłynęłam. Dziecię maleńkie na rękach trzymam, moje i nie moje. Nasze. Maleństwo z twarzą starca. Krzywi się ten maleńki starzec na mój widok. Biologia? jakby mówił do mnie :" Ty nie jesteś moją mamą." Odrzuca mnie. Odkładam go więc na kocyk. Wychodzę. Malec sam ze sobą zostaje. Gdy wracam cała jego twarz pokryta zmarszczkami jest sina. Maleństwo się dusi i krztusi. Podbiegam. Unoszę go gwałtownie do góry by złapał haust powietrza. Płacze. Krzyczy na mnie. Sen się w tym miejscu urywa. Wybudza mnie mój własny krzyk. Wstaje z łóżka zlana potem. Wycieram mokre piersi koszulą. Oddycham głęboko. Próbuję się uspokoić. Wrócić do siebie. Nagle błysk. To przecież ja się dusiłam. Na tym kocyku. Mama zostawiła mnie samą w pokoju. A ja nie mogłam unieść głowy do góry bo była za ciężka. Cięższa od maleńkiego ciałka. Rączek i nóżek. Brzuszka i plecków. Dusiłam się. Sama ze sobą. Mama wbiegła i uniosła zsiniałe maleństwo do góry. W ostatniej chwili. Ile dzieliło mnie wówczas od śmierci - tego nie wiem. Wiem, ze doświadczyłam umierania. Nie pamiętam jakie to uczucie .

STRACH. Lęk. Obawa. Panika. Zawiść. Niepokój. Zazdrość. Nieufność. Niepewność. Przerażenie. Onieśmielenie. Przestraszenie.

Wszędzie gdzie idę - towarzyszy mi mój cień. W niedzielę ten mój cień - nieźle mnie nastraszył. Północ. Ciepła noc. Powrót ze stacji z chlebem tostowym i serkiem do tychże tostów. Papierosy i zapalniczka. Zbyszek nie podwiózł - spieszył dalej. Mam nadzieję, że nikt mnie nie zgwałci. Pora na gwałt nie właściwa. I wtedy gdy szybko mknęłam znaną mi trasą podszedł do mnie podpity mężczyzna. Paliłam. - " Przepraszam bardzo czy może mi pani dać ognia?". " Nie pora na ogień panie" - w myślach rzekłam. Podałam mu zapalniczkę. Chwilę zajęło mu podpalanie i przyglądanie się mojej osobie. Pewno dwoiłam mu się w oczach. Chwiał się na boki. Oddał mi zapalniczkę i podziękował za czekanie. Ruszyłam dalej. Nagle słyszę za sobą jego wołanie. " Zgasł mi, zgasł mi!"Staje. Odwracam się. On idzie ku mnie - z tym samym pytaniem. " Przepraszam czy może mi pani dać ognia." " Nie pora na ogień panie" - w myślach powtarzam. Ale daję mu zapalniczkę. On powtarza podpalanie - idzie mu to równie niezgrabnie jak za pierwszym razem. czekam. Papieros mój dogasa, jego płonąć zaczyna. Z uśmiechem zapalniczkę mi oddaje jakbym mu swoim czekaniem radość sprawiła. " Dziękuje." " Proszę bardzo." " Nie pora na ogień panie." Idę przed siebie, nie zwalniam, nie staję. Czerwone ale ja idę dalej. Już jestem bliżej. Nagle czuje, że za plecami ktoś idzie za mną. Odwracam się przerażona. Widzę swój cień. Patrzy na mnie. Ja na niego. Nieźle, żeś mnie nastraszył kolego. Otwieram drzwi. Wchodzę. Włączam światło. Zamykam drzwi. Teraz już dobrze. Mogę spokojnie usiąść w oknie. Zapalić. Dobranoc.

WSTYD. Poczucie winy. Lekceważenie. Zakłopotanie. Zażenowanie. Upokorzenie. Poniżenie.

Wstaje w południe. Zamulona ryba. Kiwam się. Pijana. Na kacu. Zażenowana porą późną i nocą, która ustała jakby w oka mgnieniu. Oczy zamknęłam gdy już świtało. Znowu zaczytałam się w słowach. Ach te słowa, słowa, słowa...Pożerają mnie całą. Przeżerają, konsumują, wyżymają. Pluję słowami. Ślinę mam lepką od fajek. Wciąż palę. A już nie paliłam pół roku. wszystko wraca. Koło sie kręci. Trzy godziny do siebie dochodzę. Na przemiennie kawa i fajki. Fajki i kawa. I słowa na białych kartach. Tak żyć się nie da. A jednak tak żyję. Zamknięta w słowach. Na białym czarne. Czarne na białym. Zasypiam, wstaje. Sny - filmy. Jem mało. Prawie wcale. Nie dbam o ciało. Umartwiam ciało. Zamartwiam ciało. Umysł zaśmiecam. Serce zatruwam. Duszę się. Duszę mą duszę.

GNIEW. Bunt. Furia. Złość. Odraza. Wstręt. Obraza. Niechęć. Pogarda. Urażenie. Wrogość. Nienawiść. Oburzenie. Obojętność. Wściekłość. Znieważenie. Rozdrażnienie.

Za dziesięć ósma muszę wyjść. Opuścić mieszkanie. Przychodzą agenci. Oglądać moje wnętrze. Wystawione na sprzedaż. Chętnych jest wielu. Nikt jednak na zakup się jeszcze nie zdecydował. Za drogie? A może za tanie? Za ciemne? Za zimne? Za małe? Za ciasne? Ściśnięte, że wkrótce nic z niego nie zostanie. Tak żyć się nie da. Owszem, tak żyć się daje.



Brak komentarzy: