czwartek, 3 lipca 2008

43. Mój mąż chodzi w trampkach


Trampki. Mój mąż chodzi w trampkach. Ja chodzę w trampkach. Każdy tramp nosi trampki. Trampkolinie. Trampostrzałki. Trampomienie. Trampowanie. Trampowina. Trampolina. Trampologia. Jestem. Spoglądam na moje miasto z perspektywy turystki. Co to są te "tywy" no? Te no"taltyrnaty"? Martwa królewna w królestwie cieni. Idą, idą - przechodniu odwróć się - idą cienie zapomnianych przodków. W moim mieście jak po zarazie. Pustki, pył, kurz, smród i bród.
Garstka ocalała. I ta garstka tworzy społeczeństwo mojego miasta. Urzędnicy wyjechali do centrali. Studenci za granicę. Na wakacje i do pracy. Młodzi są jeszcze w łodzi - im to się powodzi. Nie szkodzi. Są i biedacy. Chuligani. Kibole. Babcie i dziadkowie. Emeryci. Fabryki sztuki szukają luki dla siebie. Wpisać się w miasto. Wyjść na ulice. Bez lęku i obawy o życie. Kradzież mienia. Złodziei nie brak. Myśli. Kto wie? O czym? O kim? Z kim? Z czym? O!
Jestem. Dzień trzeci. Dziś słońce praży i smaży. Skóra skwierczy niczym skwarki. Patelnia. Lato. Miasto tańczy. Festiwal międzynarodowy. A widowni mało. Gdzie jesteś widownio nasza? Same panie. Gdzie jesteście panowie? Na wyspach? Na budowie? W jakiej zmowie? Dżentelmeni powrócą. Na to liczą ich panie i pociechy. Tato wyjechał. Kiedy wróci tato? Lato.
Siedzę i piszę. Piszę i siedzę. Tysiąc zdjęc, tysiąc słów dziennie. Wygrała hiszpania - zatem uczę się hiszpańskiego. Godzina dziennie. Metoda.
Szare, bure miasto. A ja w Tobie drapię się po głowie. Co ja robię? Czytam znaki. Sylwia dzwoniła. Kochana moja. Krew z nosa mi leci. Nos zatkałam chusteczką. Biało czerwoni. Teraz rozumiem nasze godło i flagę narodową. Krew na bieli. Biel we krwi. To my! Polacy! Biało-czerwoni buracy. Morze krwi, mleczne niebo. Próbuję sobie pomóc. Cieszę się życiem. Zmieniam negatywne przekonania na pozytywne. Kocham i akceptuje siebie. Jestem optymistą. Zauważam swoje przeżycia, zachowania i emocje. Żyję teraźniejszością. Traktuje błędy jak lekcje. Zdobywam wiedzę. Dbam o ciało i umysł. Puste słowa. Żaden obraz za nimi nie staje. Żaden kolor. Żaden zapach. Żadna melodia. Wyobraźnia śpi. Piszę - cieszę się życiem. Co czuję? Jest ciepło, przyjemnie, chustkę mam w nosie. Co widzę? Klawiaturę laptopa. A na niej litery. Czarne guziczki miękko przyciskam. A na tych guziczkach białe literki. Alfabet bez ą, ę, ł, ó, ź i ż. Cyferki. Znaczki, symbole, napisy. Zmiany. Czy boję się zmian? Dość ciężko je znoszę. W moim chaosie nowości są automatycznie odpychane. Wypierane do podświadomości. Wujek Jung z dziadkiem Fruedem mieli by ubaw gdyby zasiedli w mojej głowie. Przejażdżka po moim wnętrzu. Zamek strachów z wesołego miasteczka. Gabinet luster. Rollercoster. Nie ma chyba lepszego określenia na opis depresji dwubiegunowej. Kolejka pędząca po torach z góry do dołu, z dołu do góry. Mania a po niej dolina. Dolina a po niej mania. Po deszczu słońce. A po burzy spokój....

Brak komentarzy: